Przejdź do treści

Parafia pw. Matki Bożej
Pocieszenia w Poznaniu
Archidiecezja Poznańska

Czytanie z dnia

Powiedział do Niego urzędnik królewski: "Panie, przyjdź, zanim umrze moje dziecko".Rzekł do niego Jezus: "Idź, syn twój żyje". Uwierzył człowiek słowu, które Jezus powiedział do niego, i poszedł... czytaj więcej

Śp. Bożena Mikołajczak

Urodziła sie w Margoninie 7 lutego 1942 roku.

Po  Liceum Ogólnokształcącym  w Chodzieży,  i trzech latach pracy nauczycielskiej odbyła studia polonistyczne na UAM  i od 1967 roku  przez 3 lata pracowała w Instytucie Socjologii, a później, aż do emerytury  w Instytucie Filologii Polskiej UAM jako nauczyciel akademicki, najpierw jako starszy asystent, a po doktoracie jako adiunkt i starszy wykładowca. Była językoznawca- polonistą, doktorat napisała  o nazwiskach w ziemi gostyńskiej;  ze względu na stan zdrowia, m. in. po przeżyciach związanych z internowaniem przez 7 miesięcy męża Stanisława,  przerwała bardzo zaawansowane prace nad habilitacją o nazwiskach ziemi szamotulskiej.

Była znakomitym dydaktykiem akademickim, bardzo lubianym, szanowanym i kochanym przez studentów, mimo tego, że stawiała im wysokie wymagania - traktowała ich bardzo życzliwie, otaczała wręcz matczyną opieką, zresztą mówili o niej mama. różne zawiłości polskiej gramatyki tłumaczyła  bardzo przystępnie i  cierpliwie, tę cierpliwość miała także podczas  egzaminów. Studenci uznali ją za jednego z najlepszych dydaktyków w instytucie, a władze państwowe odznaczyły Złotym Krzyżem Zasługi.

Życie rodzinne

Z mężem Stanisławem miała 4 dzieci: Joannę, Hanię, Lidkę i Michała. Doczekała się dwanaściorga wnucząt i jednej prawnuczki. Rodzina była treścią jej życia, troska o rodzinę, wychowanie dzieci były dla niej najważniejsze. Później - obserwowanie i uczestniczenie w dorastaniu wnucząt, które kochała nadzwyczajnie. Jeden z wnuczków zapytany, kim chciałby być jak dorośnie, odpowiedział - synem babci Bożenki.

Była sercem rodziny. Była centrum, wokół którego ogniskowało się wszystko: tam, gdzie ona się znajdowała, tam po chwili znajdowali się wszyscy - zupełnie bezwiednie chcieli być blisko niej. Kiedy dzieci podrosły, wszyscy zbierali się wieczorem w jej pokoju, żeby opowiedzieć, jak minął dzień, co się u kogo wydarzyło, żeby wspólnie się pośmiać i "pogrzać" chwilę w jej cieple. Ona próbowała nas wygonić, bo była skowronkiem i budziła się bardzo wcześnie rano, a my wszyscy - jako sowy chcieliśmy być u niej jak najdłużej. Te spotkania miały swoją nazwę: "pół godziny dla rodziny", które rzadko trwało tylko pół godziny.

Kiedy wszystkie dzieci wyprowadziły się z domu, nazywaliśmy Mamę "dyżurną telefonistką kraju", bo codziennie musiała wysłuchać naszych raportów. Każdy chciał się z nią podzielić swoimi radościami, troskami, anegdotkami o dzieciach, dowcipami, bo Mama bardzo lubiła się śmiać, zwłaszcza z zaskakujących powiedzonek dzieci. Ostatnio dwuipółletnia prawnuczka Gabrysia, znalazła telefon i postanowiła zadzwonić z Warszawy do dziadka. Powiedziała: Dziadku Staszku, wracaj do domu! Wszyscy wiedzieli, że babcia czeka w domu na dziadka, który "biegał po świecie".

Mama była bardzo głęboko wierząca, w bliskiej relacji z Panem Bogiem, czasem prosiliśmy ją o modlitwę w trudnych sprawach. Chętnie współuczestniczyła we wprowadzaniu wnuków w pierwsze modlitwy.

Przy tym wszystkim była niezwykle zainteresowana  sprawami kraju. Sama nie miała czasu i energii, by czynnie uczestniczyć w życiu publicznym, ale zawsze, a zwłaszcza od czasów "Solidarności" wspierała działalność męża - jak on wielokrotnie  mówił: była jego wsparciem i moralną siłą, bez jej akceptacji dla jego częstej nieobecności w domu, dla ponoszenia trudów codziennego życia rodzinnego - niczego by nie mógł zrobić - jego dokonania są ich wspólnym dziełem,

W  czasie, gdy mąż był internowany - podczas pierwszego spotkania na więziennym widzeniu - będąc skrajnie zmęczona fizycznie i psychicznie - została z czwórką małych dzieci, najmłodszy synek miał niespełna 3 miesiące - z wielką żarliwością i pałającymi oczyma - jak mówił o tym później mąż - mówiła mu: "w domu jest wszystko dobrze, siedź spokojnie i niczego nie podpisuj" (tzw. lojalki). Ojciec Honoriusz mówił, że "pacyfikowała" mu inne żony internowanych, które skarżyły się na swój los: "Patrzcie, pani Bożenka ma czwórkę małych dzieci i jest pogodna i dzielnie znosi swój los", a Bożenka w nocy płakała w poduszkę, a na zewnątrz była dzielna pogodna.

Taką postawą cechowała się przez wszystkie późniejsze lata działalności męża. Była klasyczną XIX-wieczną Matką-Polką.

Stworzyła niezwykłą atmosferę życia rodzinnego pełnego miłości, wzajemnej życzliwości, radości bycia z sobą; miała same zalety, była praktycznie bez wad. Klika lat temu jej 15-letnia wtedy wnuczka Marysia powiedziała: przez całe dzieciństwo zastanawiałam się "z czego spowiada się papież i babcia Bożenka".

Będąc drobną, kruchą kobietą miała duszę wojownika. Z rakową chorobą walczyła bardzo dzielnie, a równocześnie dziękując Bogu za każdy przeżyty dzień. Jej kilkudniowe odchodzenie do Pana ujawniło z całą wyrazistością jak wspaniale wychowała swoje dzieci, które otoczyły ją miłością, delikatnością i czułością, dyżurując przy niej przez cały czas. Jak powiedział  jej mąż: dzięki niej przeżyliśmy kilkudniowe rodzinne święto miłości rodzicielskiej i małżeńskiej.

Odeszła otoczona miłością, czułością i modlitwą po całkowicie spełnionym życiu, choć z ludzkiej perspektywy przedwcześnie.

Koledzy ze Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności napisali:

"Szanowni Państwo,

Dziś rano odeszła do Pana Bożena Mikołajczak, Małżonka naszego Przewodniczącego, wspaniała Dama, która wspierała wszystkie działania swojego męża i była jego prawdziwą opoką. Nie mogąc, z uwagi na kruche zdrowie, uczestniczyć w spotkaniach, nieustannie i wytrwale utwierdzała swojego męża w niestrudzonym działaniu na rzecz Prawdy i Dobra naszej Ojczyzny. Była niedoścignionym wzorem żony i matki. W czasie stanu wojennego, gdy Stanisław Mikołajczak był internowany przez wiele miesięcy, ś. p. Bożena Mikołajczak dzielnie podtrzymywała go na duchu, opiekując się równocześnie czwórką małych dzieci. Te doświadczenia, a zwłaszcza aresztowanie i więzienie męża odcisnęło trwały ślad na Jej zdrowiu.

Cześć jej pamięci"

Liczne mejle i esemesy, które  otrzymuje jej mąż pokazują, jak ważną postacią dla wielu była śp. Bożena.

Dodatkowy materiał
http://poznan.tvp.pl/36054158/odeszla-dr-bozena-mikolajczakowa

 

 

 


Wspomnienie pani Olgi Żuromskiej - studentki ś.p. Bożeny Mikołajczak

 

George Herbert Mead jest autorem pojęcia osoby znaczącej, której mianem określił jednostki odgrywające istotną rolę w kształtowaniu się osobowości człowieka i wpływające na jej zachowania oraz system wartości. Nierzadko osobami znaczącymi bywają nauczyciele, ci niezwykli, charyzmatyczni, którzy przede wszystkim lubią uczyć i lubią swoich uczniów.

Jako młodziutka dziewczyna, na początku studiów zetknęłam się z takim człowiekiem. Paradoksalnie – bo interesowało mnie zdecydowanie bardziej literaturoznawstwo – na zajęciach z gramatyki opisowej. Filigranowa, drobna kobietka z nieodłącznym ciepłym uśmiechem, nietuzinkową osobowością, niezłomna moralnie – jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało – traktowała nas jak córki. Z jednej strony nie było żadnej taryfy ulgowej, jeśli chodzi o naukę, z drugiej, podświadomie czuło się, że Pani Doktor nie mniej niż nam zależy na tym, żebyśmy umiały, zdały na piątki kolokwium, a potem egzamin. Nawet bury były macierzyńskie. W efekcie – głupio było się nie przygotować na zajęcia, nie umieć, zdradzić ignorancję. Po prostu wstyd. Czułyśmy się lubiane i szczerze odwzajemniałyśmy tę sympatię. Uczyłyśmy się nie tylko fonetyki, fleksji czy składni, ale też rzetelności, uczciwości i szacunku do języka ojczystego. Przede wszystkim jednak, jako adeptki tego zawodu, uczyłyśmy się jak być dobrym nauczycielem.

Dany nam był kontakt z kobietą, jaką wiele z nas chciało w przyszłości zostać – mądrą, cierpliwą, opiekuńczą, serdeczną, o wielkim sercu. Byłyśmy za młode, żeby zdawać sobie sprawę z tego, jak wielkiej prawości i szlachectwa ducha wymaga bycie kimś takim. Z czasem dla mnie stało się to oczywiste.

Od tamtego czasu minęło 30 lat. Odszedł człowiek, który z pewnością był dla mnie osobą znaczącą, który miał wkład w to, kim dzisiaj jestem. Mój ogromny autorytet. Pani Doktor, to o takich nauczycielach jak Pani, Zbigniew Herbert pisał:

„kiedy na leśnej ścieżce
spotykam żuka który gramoli się
na kopiec piasku
podchodzę
szastam nogami
i mówię:
– dzień dobry panie profesorze
pozwoli pan że panu pomogę

przenoszę go delikatnie
i długo za nim patrzę
aż ginie
w ciemnym pokoju profesorskim
na końcu korytarza liści”


 

 

Szanowni Państwo,

Kochani Bliscy i Przyjaciele mojej Mamy,  

i przede wszystkim - kochany Tato!

Jesteśmy dzisiaj tutaj razem ze względu na osobę mojej Mamy, ponieważ każdy z nas miał z nią własną, niepowtarzalną relację.   

I żeby przez tę opowieść, przez to wspomnienie Jej osoby wejść w tę relację, otworzyć ją teraz, żeby był ten moment relacyjny, osobisty, to zacznę od tego, że to, co powiem, jest dla mnie dzisiaj głęboko zanurzone w tajemnicy krzyża jako tajemnicy paschalnej, to znaczy nie tylko tajemnicy cierpienia, ale także i przede wszystkim tajemnicy cierpienia zbawczego, tajemnicy przejścia/ i jest już zarazem dotykaniem ran Chrystusa żywego i zmartwychwstałego. Ta tajemnica jest dzisiaj szczególnie widoczna, namacalna, ale przecież ani krzyż, ani zmartwychwstanie nie dotyka nas dopiero w momencie śmierci; doświadczamy jej pierwocin już za życia; i doświadczamy jej także w relacjach z drugim. Dla mnie relacja z moją Mamą miała także ten wymiar i mogłam doświadczyć w niej mocy Chrystusa, spotkać Boga żywego.  

Chciałabym na chwilę przywołać Jej postać i opowiedzieć Jej osobę poprzez kilka migawek, raczej czasownikowo niż przymiotnikowo, i mówić o mojej Mamie w 3 osobie liczby pojedynczej czasu przeszłego. Ten czas przeszły jest nam potrzebny, żebyśmy skonfrontowali się z doświadczeniem śmierci jako doświadczeniem straty i mogli wejść w doświadczenie żałoby, nie alienując się od cierpienia, jakie ona ze sobą niesie, by  być w swojej rzeczywistości dzisiaj, ale zarazem przecież ten czas przeszły jest skłamany, bo ona żyje, nie była, a jest u Boga, jest w sposób pełniejszy i bardziej rzeczywisty niż gdyby stała tu obok nas. Ogląda oblicze Chrystusa, trwa na wieczystej adoracji. Zarazem - jest tutaj z nami, obecna.

Skoro tak jest, skoro mamy tę pewność płynącą z wiary w życie wieczne, to skąd ten smutek i ból? Można odpowiedzieć frazą Miłosza: dlatego że jesteśmy "wciałowzięci", albo też - jak pisał Norwid - dlatego że "Kto kocha, widzieć chce choć cień postaci". Ten ból, który czujemy, jest bólem rozłąki, ale przecież nie jest ona ostateczna i wszyscy spotkamy się kiedyś w Domu Ojca. Zanim to się jednak stanie możemy błogosławić Boga za dar życia mojej Mamy, za dar Jej osoby. Ona się narodziła dla nieba. Pierwsi chrześcijanie przeżywali śmierć siostry czy brata w Chrystusie Panu jako wielkie, radosne święto. To jest też nasze dziedzictwo, nie wolno nam go zatracić. Nam też ta perspektywa myślenia, ale i przeżywania jest dzisiaj bardzo potrzebna. Inaczej niż Mama, ale i my też jesteśmy dzisiaj w sytuacji zmiany, przejścia, narodzin - do nowego wymiaru relacji z Nią. Miłość się nigdy nie kończy, śmierć jej nie zabija. Także ta relacja się nie kończy, ona się przemienia. Mama, Babcia, Bożenka, Kotek, jak mawiał do niej mój Tato. Można powiedzieć, Ona t y l k o umarła. Odtąd będzie wypraszać nam łaski, zawsze czuwająca.

W tym naszym smutku i Jej radości chcemy przywołać Jej postać dzisiaj, w kilku przybliżeniach.

1. Po pierwsze, chciałabym żebyśmy przypomnieli Ją sobie w Jej relacji najważniejszej, sakramentalnej. Najpierw była Żoną mojego Ojca. Mama zmarła 17 dnia miesiąca, dokładnie w 55 lat i 5 miesięcy po tym, jak Rodzice się poznali. Ta zbieżność ma wymiar czytelnego znaku. Małżeństwo moich rodziców trwało ponad 50 lat i pozostaje namacalnym dowodem na to, że miłość wierna, trwała i do końca jest możliwa w Chrystusie Jezusie. Jest to nieocenione świadectwo, egzorcyzm, poprzez miłość i jedność jasny obraz trynitarnego Boga oraz jego przymierza z ludźmi. Zarazem - wielkie misterium, które wypełniło się w faktach życia konkretnych dwojga osób, Bożeny i Stanisława. Zaiste, jak mówi św. Paweł Apostoł o małżeństwie w Liście do Efezjan, "tajemnica to wielka, a ja wam mówię, w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła".

Mama była Żoną ubóstwianą, a zarazem droczącą się. Jako dzieci bardzo lubiliśmy podglądać, jak nasi Rodzice się ze sobą przekomarzają. Czasem dochodziło nawet do rękoczynów, to znaczy Mama swoimi drobnymi rączkami próbowała boksować Ojca, którego to ogromnie rozśmieszało i który kornie cofał się do najbliższego narożnika i się poddawał, bo zasady tej walki były z góry określone, to znaczy oczywiście musiał przegrać.

2. Po drugie, moja Mama jako nasza Matka. Wiele mogłabym powiedzieć; wspomnę tylko 3 krótkie  migawki.

Po internowaniu Ojca moja Mama pierwsze co zrobiła rano, to poszła do kościoła; do Chrystusa i  przed ołtarz Matki Bożej, żeby Jej tę sprawę zawierzyć. Tam też spotkała się z ks. Tadeuszem Magasem; bardzo ważną postacią dla naszej Rodziny, wiernym przyjacielem i ogromnym wsparciem dla obojga moich Rodziców. Tamten ranek w mojej pamięci jest dla mnie nieocenionym dziedzictwem, takie sceny zapadają głębiej niż na poziomie czysto świadomym, jest to rodzaj matrycy - gdzie szukać pomocy w sytuacji ekstremalnej, jakoś po ludzku bardzo trudnej do przejścia.

Druga migawka - to moja Mama, zmęczona, idąca w czwartek po południu na adorację Najświętszego Sakramentu. Pamiętam, że zastanawiałam się, po co ona tam idzie, nie wiedziałam tego jako dziecko, ale ta pamięć też we mnie została i dzisiaj już to wiem.

Trzecia scena, która bardzo mnie porusza i która jest zarazem pewną soczewką, w której skupia się coś dla Mamy bardzo charakterystycznego, jakoś Ją określającego. Mam na myśli czas tuż po internowaniu Ojca w grudniu 1981 roku, w tygodniu przedświątecznym, kiedy nie było wiadomo, co się stanie z osobami zatrzymanymi, jaki będzie ich dalszy los, a po Poznaniu zaczęła krążyć informacja, że mają ich wywieźć na Sybir. Później okazało się, że plotki te rozsiewało SB, żeby ludzi zastraszyć, ale na początku nie było to jasne. Mama została wtedy z czworgiem dzieci,  moimi dwiema starszymi, nastoletnimi wówczas siostrami, ze mną dziewięcioletnią oraz z moim niespełna trzymiesięcznym bratem.  Żyliśmy w wielkiej niepewności co będzie dalej, w dużym napięciu, a zarazem widziałam po Mamie, że podjęła jakąś decyzję; była w niej jakaś gotowość - ale nie wiedziałam, czego to dotyczyło. Dopiero dużo później zrozumiałam, że ona była wewnętrznie spakowana, żeby jakby co iść z Ojcem. Ten hart ducha to jest taka Jej cecha, która bardzo wyraźnie przejawiała się w Jej heroizmie dnia codziennego, kiedy nam służyła, a także teraz, w dniach ostatnich, kiedy tak pięknie, tak dobrze, w tak błogosławiony sposób odchodziła do Ojca. "Niewiastę dzielną któż znajdzie?" - pyta autor Księgi Przysłów. Mama była dla mnie właśnie jedną z takich dzielnych niewiast Jeruzalemu.

Cechowało ją przy tym znakomite poczucie humoru, które bardzo lubiliśmy; podczas rannych rozmów telefonicznych, wiedząc o naszej codziennej gonitwie, pytała :"I jak stan wojsk?"

3. I wreszcie trzecia odsłona - moja Mama wobec naszych dzieci, jako Babcia. Opiszę ją przez wypowiedź jednej z wnuczek, która powiedziała tak: "Ja to się całe dzieciństwo zastanawiałam, z czego spowiada się papież i babcia Bożenka".

I tego się już nie dowiemy.

Dzisiaj oddajemy ją  Bogu w smutku rozłąki, ale też z wdzięcznością za dar Jej życia, dar Jej osoby i z radosną nadzieją na spotkanie w Domu Ojca, do którego wszyscy zdążamy.

Kalendarium parafialne
najważniejsze daty

Środa 24 kwietnia

0800

Msza Św.

+ Boguchwał Eichler – od żony z dziećmi i rodzinami


0830

Różaniec


1800

Msza Św.

W dniu imienin Marka Matulewskiego – z prośbą, aby na wszystkich życiowych zakrętach Bóg prostował Jego ścieżki – prosi Mama

Czwartek 25 kwietnia

0800

Msza Św.

+ Jerzy Matulewski, Zdzisław Podgórny


0830

Różaniec


1800

Msza Św.

Z okazji imienin Ks. Artura – z [prośbą o Boże bł., Dary Ducha Świętego i opiekę Matki Bożej

Piątek 26 kwietnia

0800

Msza Św.

Z okazji 55 rocz. skr. maleństwa Krystyny i Leszka podz. za łaski, z prośbą o zdrowie i opiekę Maryi o o dalsze potrzebne łaski w rodzinie


0830

Różaniec


1800

Msza Św.

rez. Strzyż
O światło Ducha Świętego dla Zosi z okazji przystąpienia do  egzaminów maturalnych

Sobota 27 kwietnia

0800

Msza Św.

int. Sióstr Dominikanek


0830

Różaniec


1800

Msza Św.

+ Mirek

Parafia pw. Matki Bożej Pocieszenia w Poznaniu

ul. Kartuska 33, Poznań
tel. 61 822 11 99
tel/fax 61 822 17 82
email: mbpocieszenia@archpoznan.pl

Zobacz także

Polityka Prywatności

Media społecznościowe

Biuro parafialne

tel. 61 822 17 82
email: mbpocieszenia@archpoznan.pl

Poniedziałek, środa i piątek: 17:00 – 19:00
Czwartek: 08:30 – 10:00

W pierwszy piątek miesiąca biuro jest nieczynne.
Sprawy pilne można załatwić po każdej Mszy św.

Konta bankowe

Konto Parafii pw. MBP w Poznaniu
84 1090 1362 0000 0000 3603 9505

Konto Parafii pw. MBP w Poznaniu
Budowa Ośrodka Duszpastersko-Kulturalnego
78 1090 1463 0000 0001 3367 7237

Konto CARITAS przy Parafii MBP
04 1090 1362 0000 0000 3677 1937

Godziny Mszy Św.

Niedziele i święta:
8:00 9:30 11:00 12:30(dzieci) 18:00(młodzież) 20:00

Poniedziałek - sobota:
8:00 18:00

Nabożeństwa

Nabożeństwo ku czci św. Józefa
wtorek w łączności z Mszą św. 8:00
Msza św. i Nowenna do Matki Bożej Pocieszenia
środa 18:00
Godzinki
niedziela 7:30

Spowiedź

Okazja do spowiedzi
w ciągu tygodnia 30 min. przed Mszą św., w sobotę 17:00 – 18:00