Przejdź do treści

Parafia pw. Matki Bożej
Pocieszenia w Poznaniu
Archidiecezja Poznańska

Czytanie z dnia

Powiedział do Niego urzędnik królewski: "Panie, przyjdź, zanim umrze moje dziecko".Rzekł do niego Jezus: "Idź, syn twój żyje". Uwierzył człowiek słowu, które Jezus powiedział do niego, i poszedł... czytaj więcej

Koncert kolędowy Chóru Gloria Dei w Zakładzie Karnym

GLORIA DEI - moja miłość. Nigdy nie śpiewałam, choć muzyka to mój żywioł. Towarzyszy mi niemal od urodzenia i ta fascynacja przetrwała 65 lat…..a może ja przetrwałam dzięki niej……..

Ukochana Babunia, sadzała mnie zakutaną w becik na klawiaturze pianina, sama pięknie grała, głównie
klasykę. Dorastając w domu przepełnionym dźwiękami Schuberta, Jana Sebastiana Bacha, Mozarta i
ukochanego Fryderyka Chopina, nie mogłam pozostać obojętna na wpływ muzyki, która była lekiem na
cale zło, dawała upust radosnym uniesieniom….Trochę grałam na 4 ręce z Babunią, później
samodzielnie, ale bardziej na muzykę reagowało moje serce i ciało. Dziecięce próby oddania ruchem
ciała emocji niesionych przez płynące dźwięki zaprowadziły mnie do profesjonalistów, którzy fachowo
kształcili opanowanie rygorystycznych technik, mających wypracować perfekcję wyrafinowanych
baletowych pas…..Tylko dwie, wyjątkowe postaci grona pedagogów miało wyjątkowy talent wydobywania
z naszych ostro trenowanych ciał głębię uczucia, którą niesie muzyka. Zdobywanie technicznych
umiejętności zarówno w tańcu jak muzyce, pozwala na perfekcyjne wykonanie utworu ale to tylko
uwertura do sukcesu, którym jest wykorzystanie techniki do artystycznej interpretacji dzieła. Zarówno
muzycznego, jak tanecznego.
Jeśli taniec i muzyka mają nieść emocje a u odbiorców wzniecić dreszcz uniesienia lub choćby wzniecać
uśmiech, radość, przenosić w świat wyższych uczuć, dać zapomnienie, to w wykonanie trzeba włożyć
całe serce. Wielu amatorów potrafi doskonale odtworzyć melodię, rytm, zatańczyć……Ale czy obudzi to
w odbiorcach żar uczuć, czy pozwoli zapomnieć o rzeczywistości, czasem trudnej, czasem bolesnej,
czasem wręcz beznadziejnej?
Może wykonawcy przyniesie ulgę, samozadowolenie, wyzwoli odpowiednia dozę endorfin - hormonów
szczęścia a więc zniweluje stres. To też cenny sposób na relaks, ale…...
Do czego zmierzam w moim reportażu (tym razem bez fotograficznej relacji, ze względu na specyfikę
sytuacji, o której za chwilę opowiem)?
Otóż chciałabym podzielić się niezwykłą przygodą, jaką niespodziewanie stało się moje przylgnięcie do
chóru Gloria Dei i co ono spowodowało w moim życiu i co wnosi w moje uczucia. Ale najważniejsze w tej
niebywałej przygodzie jest to, co Gloria Dei może może dać potrzebującym ratunku duchowego, toć
jesteśmy chórem Matki Bożej Pocieszenia.
Nasz pierwszy koncert w obecnym składzie był mega silnym przeżyciem, o czym za chwilę.
„Wejdź na próbę chóru Gloria Dei i zobacz czy to Tobie odpowiada. Rozkręćcie ten zespół, bo
możecie wiele zdziałać a Tobie na pewno przyniesie radość” - usłyszałam z ust mojego Duchowego
Anioła Stróża. To było jak przysłowiowy grom z jasnego nieba…….
Z dużą dozą ostrożności i sceptyzmu podeszłam do takiego dictum ale, że bezgranicznie ufam mojemu
Duchowemu Przywódcy i jestem zdyscyplinowana z natury…..zapukałam do drzwi, za którymi gorliwie
śpiewano. Nieśmiało zapytałam czy mogę w kąciku posłuchać i…. …..zafascynował mnie Pan dyrygent
prowadzący grupę chyba kilkunastu wówczas uczestników próby. Wiedziałam oczywiście, że chór ma
wieloletnią tradycję, opanowany repertuar, a ja nie nie tylko byłam całkiem „surowa” ale w dodatku
absolutne beztalencie w kwestii wydobywania głosu. Raczej podśpiewywałam sobie w myśl zasady
„każdy śpiewać może czasem lepiej lub gorzej”…..a zdołowana słowami uroczego skąd innąd małżonka:
„ przecież Ty nie umiesz śpiewać…” pomyślałam sobie, bo lubię trudne wyzwania, że jak czegoś nie
umiem, to może zdołam się nauczyć, jeśli zechcą mnie tolerować w tym chórze doświadczonych w końcu chórzystów, to dlaczego nie spróbować?
Weszłam i….zostałam, zdradziłam z ciężkim sercem Krąg Biblijny, bo odbywa się o tej samej godzinie, w
te same dni tygodnia ale podniesiona na duchu słowami: "kto śpiewa dwa razy się modli”, postanowiłam z zaprzyjaźnioną Krysią z kręgu Biblijnego konsultować ich wspaniałe rozmowy na tematy biblijne na niwie osobistych spotkań.
Wykształcona w latach dzieciństwa i młodości wrażliwość spowodowała, że poczułam jakbym
znalazła się w czasach młodości, kiedy taniec i muzyka były całym moim światem. Swoiste deja vu?
Dyrygent, swoim niesamowitym profesjonalizmem dźwiga amatorów na wyżyny, ambitnie dopracowując każdy takt, każde pół tonu każdego głosu….słyszy każde przewinienie i niedociągnięcie sopranów, altów, tenorów i basów jednocześnie.
Absolutny fenomen jak dla mnie, przy tym czyni uwagi z niezwykłym taktem. W ogóle człowiek o
niezwykłym uroku osobistym i wysokiej kulturze osobistej, co w przeważającym procencie moich za i
przeciw i wszelakich wątpliwości zadecydowało, że chciałam podjąć ryzyko włączenia się w szeregi
koleżanek i kolegów pięknie już śpiewających.
Wszyscy patrzymy jak w obraz na naszego Pana Macieja, który dla większości z nas mógłby być synem i
słuchamy każdej uwagi z poszanowaniem, bo On sam wkłada całe serce w swoją trudną z namiamatorami pracę. Nie jest Mu łatwo ale robi to z takim zaangażowaniem i urokiem, że zdobył nasz pełen
szacunek i uznanie nie tylko dla swojego profesjonalizmu ale dlatego, że kładzie nacisk na niuanse
wykonania. Na każde staccato, legato, piano, pianissimo, forte, fortissimo i crescendo. Wydobywa z nas
umiejętności, o których pewnie nie mielibyśmy pojęcia, że potrafimy….a już to i owo potrafimy, bo
widzimy czasem w Jego oczach oznaki uznania i zadowolenia. Jest ambitny ale delikatny, uparcie zdąża
do perfekcji ale nie sprawiając nam bólu. Ambitne wykonania i aranżacje podejmujemy z ufnością, że
doprowadzone do dobrego poziomu wykonania przyniosą naszym słuchaczom to, co muzyka powinna
wnosić w życie.
Czy łagodzić obyczaje? Może? Jerzy Waldorf pisał ongiś świetne felietony na ten temat, będąc krytykiem
muzycznym, choć sam był osobą bezkompromisową ale jednak wybitną osobowością.
Tak więc „wtopiłam” się przed dwoma miesiącami w grupę zaangażowanych emocjonalnie w
chór Gloria Dei parafian Matki Bożej Pocieszenia (chociaż nie tylko z naszej parafii śpiewają z nami
wspaniali ludzie), przez niektórych zaakceptowana bardziej lub mniej ale jeszcze nie zdyskwalifikowana
przez Pana Macieja, więc staram się pilnie nadrabiając i przyswajając sobie w ekspresowym tempie
potrzebną do występów ilość utworów. Jeszce czas kolęd - więc trochę łatwiej ale nadszedł czas
pierwszego (w każdym razie dla mnie) koncertu. Koncertu oko w oko z niezwykle trudną publicznością -
czekał nas bowiem ambitny koncert w zamkniętym zakładzie karnym we Wronkach. Mieliśmy śpiewać dla
więźniów. Mieliśmy czy chcieliśmy, nie było oczywiście przymusu, jedynie propozycja.
A jednak chcieliśmy wnieść odrobinę ciepła naszymi kolędami i zabawną pieśnią „Dam ci ptaszka” o
niezwykle trafnym tekście, kończąc naszym hymnem Matki Bożej Pocieszenia w stylu muzyki gosper. Ale
mimo szczytnego celu jakim miało być niesienie ulgi, pocieszenia, może refleksji, chęci wzbudzenia
nadziei, może nawet nawrócenia…….tkwiła w nas obawa, zastanawialiśmy się jak zostaniemy przyjęci
przez poturbowanych przecież przez los ludzi, którzy albo popełnili błędy, albo z premedytacją uczynili
coś wbrew prawu…..
Wiadomo, że w majestacie prawa można znaleźć się za kratami sprawiedliwym lub wręcz niekoniecznie
słusznym wyrokiem……Tak czy owak nie wiadomo było z jaką reakcją spotkamy się za murami tego
ciężkiego zakładu karnego.
Nie wiem jak moi towarzysze ale ja czułam się nieswojo. Z jednej strony sama mając otwarte serce na
wszystkich ludzi, chciałam jak pierwsi Apostołowie nieść światełko nadziei, wzniecać potrzebę pójścia w
kierunku jedynym właściwym dla wszystkich ludzi. W Ich przypadku drogą jedynej podpory, otuchy i
sensu życia jaką jest i powinna być GŁĘBOKA WIARA.
Zakończyliśmy rok pod wezwaniem „Idźcie i głoście”, co nie znaczy, że to piękne motto kiedykolwiek się
zdezaktualizuje….Dzisiaj „Jesteśmy Napełnieni Duchem Świętym” a więc tym bardziej możemy dać
potrzebującym siłę przetrwania, cokolwiek spowodowało, że znaleźli się w tym okrutnym odosobnieniu.
Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że kara za winy i błędy jest niezbędna ale żal mi nawet tych, którzy
świadomie zasłużyli na odosobnienie a jeszcze bardziej dlatego, że pewnie zgubili po drodze największy
skarb goniąc za ułudą: zgubili Pana Boga.
Miotana takimi myślami, będąc z natury pacyfistką i zagorzałą przeciwniczką kary śmierci, starałam się
skupić na maksymalnie dobrym przygotowaniu do występu.
Zawitaliśmy do Wronek w dobrych nastrojach, nieco przed ustalonym czasem, więc poszukaliśmy
miejsca, gdzie można było przycupnąć przy herbatce i kawie i ….ciastku z cukrem, którym to zaskoczył
nas mile nasz niezawodny Prezes Marian.
Posileni ruszyliśmy ku groźnym murom XIX wiecznego kompleksu budynków Zakładu Karnego.
Procedura jak na lotnisku: bramki, pieczołowita kontrola dokumentów tożsamości i „czyści” prowadzeni
przez Opiekuna Oddziału Recydywistów ruszyliśmy zwiedzać udostępniony do tego celu fragment
więzienia. Już wiedziałam, że jestem zbyt wrażliwa na takie emocje. Kompleks wybudowany na wzór XIX
wiecznych amerykańskich więzień.
Czułam się jak na planie amerykańskiego filmu kryminalnego. Przebiegał mi po plecach zimny dreszcz.
Widziałam oczami wyobraźni pojedynczych skazanych w klitkach nie większych niż 3 metry kwadratowe,
siermiężne materace, pusty wzrok, lata odosobnienia, bez nadziei, bez perspektyw, może i bez Boga?
Niektórzy z nas z uznaniem oceniali architekturę (nie można było tych faktów nie uznać za prawie
doskonałe), precyzję rozwiązań, zabezpieczeń, kraty blokujące poszczególne korytarze, siatki stanowiące
barierę przed możliwością desperackich skoków samobójczych, systemu monitorowania wnętrza każdej
celi…..
Do dziś słyszę szczęk kluczy otwierających cele tylko na moment, aby do wyciągniętej miski nałożyć
więzienny posiłek i huk zatrzaskiwanych drzwi celi. Była pora obiadu.
Posiłek roznosili więźniowie…albowiem od strażników towarzysze niedoli nie chcą przyjmować
pożywienia….Koszmar. Zero kontaktów ze światem. Bardzo niewielki procent uczestniczy w szkoleniach.
Tylko kilka procent z 1300 osadzonych. Jeszcze mniejszy procent może pracować poza zakładem
karnym. Ogromny pawilon, w którym kary odbywają więźniowie niebezpieczni Specyfika architektury i
precyzja zaprojektowania kompleksu więziennego pozostała u mnie zdecydowanie na drugim planie.
Los osadzonych, głównie tych, z wyrokami wieloletnich kar czy wręcz dożywocia w obliczu
przysługujących im ustawowo praw nijak się ma do komentarzy, że przecież „niczego im nie brakuje”……
ktoś powiedziałby : IDYLLA - nic tylko zdrowo narozrabiać, omijać z daleka każde prawo. Jednym słowem
drzwiami i oknami walić do więzienia.
WIĘC PO CO WSZELKIE ZABEZPIECZENIA PRZED WYMYŚLNYMI PRÓBAMI SAMOBÓJSTW?
To, co z zewnątrz wydaje się proste, relacja miedzy winą a karą nigdy nie uwzględni mechanizmów, które
tkwią tak naprawdę w duszy każdego człowieka, pomijając oczywiście zaburzenia psychiczne wynikające
z anomaliów chorobowych.
Osobnym tematem są więźniowie niebezpieczni.
Ci nie mają żadnych praw z wyjątkiem ustawowego spaceru w zamkniętych zewsząd klatkach i praktyk
religijnych w wyznaczonym czasie. Życie uczy, że wolnemu człowiekowi nie zawsze jest po drodze nie
tylko do kościoła, ale do szczerej rozmowy z kapłanem, o sakramencie pokuty nie wspomnę. Jak silnego
bodźca potrzeba, żeby złamać swoją dumę, czasem głupotę i okazać pokorę, wiemy przecież wszyscy, a
przecież nie ma żadnych fizycznych przeszkód, aby otworzyć własne serca i oczyszczać mroczne
zakamarki duszy…..
Jak trudno musi być tym, którzy mają konkretny czas i dyżurną wizytę kapłana aby podejść do próby
oczyszczenia?
Nie uczestniczą też w koncertach, spektaklach, widzenia odbywają zza grubej kraty, bez bezpośredniego
kontaktu z odwiedzającymi.
Ile może wytrzymać człowiek w odosobnieniu, o tym mówią i piszą ci, którzy przeszli internowanie,
koszmar przesłuchań, poniżenia, tortur…
Te mury są niemymi świadkami prześladowań politycznych, wrogów III Rzeszy i hitlerowskich systemów
przesłuchań. Tu żołnierze AK czekali na wyroki ale i współcześni solidarnościowcy z okresu stanu
wojennego, dobrze wiemy, co czuje człowiek niepewny jutra, z dala od swoich towarzyszy, rodziny.
Nie potrafię sobie nawet wyobrazić jak kształtuje się osobowość więźniów z wyrokami dożywocia…..to,
co zobaczyłam sprowokowało mnie do być może niehumanitarnych wniosków, może niezgodnych z
duchem katolickiej wiary: pomyślałam sobie, że kara śmierci jest mniej okrutna od perspektywy
spędzenia reszty życia w takich warunkach….
Padały wśród nas zdania, że „ mają tu wszystko, jedzenie, dach nad głową, nic nie muszą, mogą się
uczyć, zdobyć zawód, czytać, uczestniczyć w zajęciach resocjalizacyjnych"….
Cisnęły mi się na usta słowa śpiewanej przez nas piosenki: „ Ludzie, zbierzmy się do kupy i załóżmy
chór……” A jednak, patrząc w oczy tych, którzy przybyli nas posłuchać, widziałam czarną rozpacz,
beznadzieję, wzruszenie, żal, ich serca z pozoru zimne, waliły rytmem:
za-bierz-cie-nas ze-sobą-do Po-zna-nia
Kie-dy-zno-wu-przy-je-dzie-cie?
Ostatnim przystankiem więziennych korytarzy była kaplica - nasze miejsce docelowe.
Świetlica, a za zamkniętymi wrotami: ołtarz. Na wewnętrznych skrzydłach malowidła:
gigantyczny wizerunek Matki Bożej po prawej stronie ołtarza i portret Papieża Jana Pawła Drugiego po
lewej. W centrum ascetyczny ołtarz i Chrystus w głębi muru. Niesamowite wrażenie, zwłaszcza po
przejściu przez korytarze więzienne: OAZA DOBRA w grocie zła….
Czy stanowi dla osadzonych oazę spokoju, pokory, żalu za grzechy, ukojenia?
Czy daje głęboką wiarę, że Pan Jezus nas KOCHA I NAS NIGDY NIE OPUŚCI?
Przecież dla nas i za nas grzeszników oddał życie?
Daje nadzieję? Czy mają KAPŁANA, który jest dla Nich Duchowym Aniołem Stróżem?
W takim nastroju stanęłam wśród naszych chórzystów frontem do pustej przestrzeni, gdzie z wolna
wypełniały się miejsca przeznaczone dla więźniów i ich opiekunów.
Zdążyłam z koleżanką Alą cichuteńko i w pośpiechu odmówić Koronkę do Bożego Miłosierdzia.
Pokrzepiła nas, bo dzielnie podniosłam oczy wychodząc przed naszą widownię…..Twarze nieufne,
niektóre ironiczne, niektóre skupione ale i takie, których w półcieniu nie chciano pokazać. Tu i ówdzie
głowy nisko pochylone….kto tu kogo bał się bardziej….nie wiem. Kto komu nie mógł spojrzeć prosto w
oczy, nie wiem….Swobodnie tylko czuł się chyba nasz dyrygent - znał środowisko, pracował z kilkoma
osadzonymi, przygotowywał nas na możliwość rożnych reakcji. Zapamiętałam tylko, że musimy być
TWARDZI, BO TYLKO TACY TU PRZETRWAJĄ. Fakt. Rozumiem teraz, dlaczego jest to jedyny sposób
aby nie zwariować lub nie zostać „skasowanym”.
Bardzo chciałam być silna, przecież na co dzień pokonuję poważne wyzwania.
Wierzyłam, że potrafię, skupiłam się na Panu Macieju, który pomagał nam z całego serca i prowadził do
najpiękniejszych interpretacji. Wiedział że to musi zadziałać.
Daliśmy radę, przyjęto nas gorąco, z utworu na utwór topniała nieufność, twarze się rozpogodziły, nawet
niektórzy żartowali. To był nasz mały sukces a jeszcze większy dla Nich. To Oni zdecydowali, że przyjdą
posłuchać chóru, chociaż nie musieli, może nawet mieli nas…. na samym końcu listy pseudo atrakcji
więziennych.
Ale najtrudniejszym dla mnie punktem koncertu wcale nie był nasz występ.
Na widowni, w drugim rzędzie krzeseł zauważyłam już na samym wejściu widowni, że zasiadł bardzo
szczupły, by nie powiedzieć wychudzony mężczyzna o urodzie Cygana z gitarą. Zapadnięte policzki,
głowa pochylona, tulił do siebie gitarę.
Oliwkowa cera, kruczo czarne włosy, wzrok opuszczony, jedna wielka rozpacz…
Z Jego sylwetki bił tragizm.
Zapowiedziano Go jako autora tekstów i wykonawcę autorskich kolęd do muzyki znanego zespołu. Coś
we mnie pękło, wszyscy cichutko nuciliśmy razem z Nim a Jego subtelny akompaniament, smętny ale
pięknie brzmiący głos był wołaniem do Boga. Śpiewał o Jezusie. To było wyznanie głębokiej wiary
człowieka, który zbłądził a jednak KOCHAŁ. Szukałam pomocy u mojej towarzyszki też Iwony, mega
wrażliwej o pięknym głosie dziewczyny. Łzy lały mi się strumieniem, ktoś użyczył mi chusteczki, Iwonka
trzymała mnie za rekę, będąc tuż tuż i sama ze wzruszenia ledwo mogła mówić. Z widowni grzmiał czyś
donośny głos: CYGAN JESTEŚ WIELKI.
I my też tak myślimy. Nagrodziliśmy Go gorącymi brawami.
Zdobyć uznanie wśród towarzyszy niedoli, w takim miejscu jak zamknięty zakład karny to wyczyn nie
lada. To oznacza przetrwać. Bóg obdarzył Go wielką łaską. Dał Mu talent.
Czy zdoła go wykorzystać? Przekuć na narzędzie do wyprostowania swoich zbłąkanych ścieżek? Nie
wiem i On sam pewnie też jeszcze tego nie wie. Jego śpiew był tak smutny, choć śpiewał o
ZBAWICIELU, boję się, żeby nie zechciał spotkać się z Nim wbrew woli NAJWYŻSZEGO, bo ciągle mam
przed oczami siatki zabezpieczające między kondygnacjami...
Ale i nam dano do zrozumienia, że przynieśliśmy Im odrobinę radości, pocieszenia, pytano wręcz :
KIEDY ZNOWU PRZYJEDZIECIE? I to był nasz sukces.
Moje zwariowane serce od razu chciałoby nieść pociechę i w hospicjach i na oddziałach nowotworowych,
domach opieki, wszędzie tam, gdzie Matka Boża Pocieszenia z pieśnią na ustach może dać nadzieję,
uśmiech, zapomnienie, refleksję a nawet nawrócenie.
Kolejnym przystankiem tej soboty wędrownych śpiewaków był kościółek w Chojnie.
Tym razem uczestniczyliśmy w Mszy Świętej uświetniając Eucharystię naszym śpiewem.
Myślę, że to był fantastyczny pomysł, bo po przeżyciach z Wronek, skupienie i duchowa uczta była
swojego rodzaju oczyszczeniem…przynajmniej dla mnie.
Dziękowałam Bogu i mojemu Aniołowi Stróżowi, że dane mi było z chórem Gloria Dei Matki Bożej
Pocieszenia wstrząsnąć własnym sumieniem, uczestniczyć w takich pięknych ”akcjach ratunkowych”,
docenić własne miejsce w życiu i usłyszeć słowa podziękowania takie jak te również w kościółku, w
Chojnie, cieszyć innych i samej radować się, że ludzie, najzwyklejsi w świecie kochają słuchać dobrej
muzyki i wołają: biiiiiiiissssss a nawet z nami śpiewają i dziękują z głębi serca, najszczerzej, chcą nawet
ściskać nam ręce.
Ich radość jest naszym paliwem napędowym. I jak tu nie wierzyć, że „kto śpiewa dwa razy się modli"?
Wdzięczni też jesteśmy za ciepłą gościnę w świetlicy w Chojnie. Dawno pewnie nikomu tak nie
smakowała gorąca kawa i pierniczki a życzliwość CHOJNIAKÓW i księdza wikariusza być może
zaowocuje kolejnym zaproszeniem, bo my również zaprosiliśmy Ich do naszej Parafii.
Okazuje się, że zabawna pioseneczka o ptaszku, niesie ogromne pokłady prawdy, bo:
LUDZIE ZAKŁADAJĄ CHÓRY GDZIE SIĘ DA. W Chojnie oczywiście też.
Maraton śpiewaczy sobotnio-niedzielny zakończył koncert kolęd w zaprzyjaźnionej Parafii Świętej Moniki w Strzeszynie.
Z radością muszę powiedzieć, że i tu przyjęto nas gorąco a wspólne kolędowanie i dla nas jest frajdą….
A tzw. efekt Mozarta autentycznie działa: niweluje stres, wywołuje uśmiech, prowokuje do dobrych relacji między zupełnie obcymi ludźmi. I to jest piękne.
I tak sobie myślę, że jednak MUZYKA ŁAGODZI OBYCZAJE.
LUDZIE: WSTĘPUJCIE DO GLORIA DEI
Albo stawajcie do konkurencji i zakładajcie chóry, gdzie się da.


Iva

FOTO: mł. chor. Paweł Morawiec (http://www.sw.gov.pl)

Kalendarium parafialne
najważniejsze daty

Sobota 20 kwietnia

0800

Msza Św.

int. Sióstr Dominikanek


0830

Różaniec


1500

Msza Św.

W int. nowożeńców: Marta i Patryk


1800

Msza Św.

rez. Grzeszkowiak

Parafia pw. Matki Bożej Pocieszenia w Poznaniu

ul. Kartuska 33, Poznań
tel. 61 822 11 99
tel/fax 61 822 17 82
email: mbpocieszenia@archpoznan.pl

Zobacz także

Polityka Prywatności

Media społecznościowe

Biuro parafialne

tel. 61 822 17 82
email: mbpocieszenia@archpoznan.pl

Poniedziałek, środa i piątek: 17:00 – 19:00
Czwartek: 08:30 – 10:00

W pierwszy piątek miesiąca biuro jest nieczynne.
Sprawy pilne można załatwić po każdej Mszy św.

Konta bankowe

Konto Parafii pw. MBP w Poznaniu
84 1090 1362 0000 0000 3603 9505

Konto Parafii pw. MBP w Poznaniu
Budowa Ośrodka Duszpastersko-Kulturalnego
78 1090 1463 0000 0001 3367 7237

Konto CARITAS przy Parafii MBP
04 1090 1362 0000 0000 3677 1937

Godziny Mszy Św.

Niedziele i święta:
8:00 9:30 11:00 12:30(dzieci) 18:00(młodzież) 20:00

Poniedziałek - sobota:
8:00 18:00

Nabożeństwa

Nabożeństwo ku czci św. Józefa
wtorek w łączności z Mszą św. 8:00
Msza św. i Nowenna do Matki Bożej Pocieszenia
środa 18:00
Godzinki
niedziela 7:30

Spowiedź

Okazja do spowiedzi
w ciągu tygodnia 30 min. przed Mszą św., w sobotę 17:00 – 18:00